poniedziałek, 16 maja 2011

Dieta cud?



Jako, że nasz blog poświęcony jest diecie makrobiotycznej- wegańskiej nadszedł moment, żeby zastanowić się czym właściwie jest ta dieta. 

Ciekawe jest to, że po mimo iż moja waga i sylwetka nie zmieniają się, to dieta makrobiotyczna promowana jest jako swego rodzaju „dieta cud”. Wystarczy spytać wyrocznię w Delfach naszych czasów- przeglądarkę firmy Goggle o termin „makrobiotyka” a zaręczam, że przynajmniej połowa z pierwszych 10 stron to będą ogłoszenia typu „schudnij 10 kilo w miesiąc” lub też (mój faworyt!) „odważ się!”- użyte w kontekście chudnięcia oczywiście, a nie zmiany życia…Dla laika oznacza to kolejną obietnicę bez pokrycia ewentualnie dietę dla szalonych ekologów lub podstarzałych hipisów/new age’owców. Fakt ten nie powinien dziwić. Ludzie dziś chcą wszystko szybko, łatwo, przyjemnie i często dają się oszukać trochę na własne życzenie. 




Ciężko w Internecie znaleźć rzetelne informacje na temat diety makrobiotycznej. Dziś jeśli szukamy pomysłu lub sposobu na odżywianie się, jest to raczej związane z bardzo ,,powierzchownymi” pobudekami: duży brzuch, ,,chomiczki” (lub w wersji ang. muffinki), rozstępy, a rzadziej złe samopoczucie, czy inne detale świadczące o niezbyt dobrej kondycji naszego organizmu. Liczy się to co widzimy przed lustrem, nie to co nas naprawdę powinno niepokoić, nie to jak się czujemy. I jeśli już w przypływie frustracji i samoniezadowolenia zdobywamy się na heroiczny trud zmiany i zdiagnozowania jak taką zmianę możemy przeprowadzić, sięgamy do internetu. A dlaczego? Bo na bieżący problem szukamy szybkiej i bieżącej odpowiedzi. Nie ważne czy jest merytoryczna, kompleksowa i czy jest w stanie de facto zmienić to co wywołało naszą frustrację. Ważne jest aby gdzieś w sobie, we wnętrzu zdławić dyskomfort bycia sobą, braku samoakceptacji. Bo stojąc przed lustrem i widząc obwisłe fałdy na brzuchu patrzymy oczyma ,,społecznej oceny” i własnych potrzeb wytworzonych przez kulturę masową, dotyczącą naszego wizerunku. 

Uważam, że dobrym wprowadzeniem do tematu jest ten oto link 

W naszym przypadku zaczęło się tak, że zaczęliśmy stosować się do zasad tej diety nie wiedząc w rzeczywistości o jej istnieniu. Dziwne, a jednak możliwe. Wykształcenie ale nie tylko, także rodzaj wrażliwości społecznej i nazwijmy to ,,ekologicznej” oraz pewnych diagnoz jakie jakiś czas temu sobie postawiliśmy sprawił, że zasady makrobiotyki pojawiły się w naszym życiu. I nie było mowy o jakiejś rewolucji. Ciężko wskazać datę, okres czy nawet rok, kiedy to nastąpiło. Po prostu się stało. Dodatkowo przekłada się to również na inne elementy życia nie związane z kuchnią. Zawsze interesował nas szerszy kontekst a zasady makrobiotyki, każda pojedyncza, była niezwykle naturalnie i wynikała z jakiejś głębszej analizy. Oczywiście towarzyszyło temu zdobywanie coraz to nowych informacji, ale nie na zasadzie ,,przygotowania do egzaminu” a raczej ,,nauki języka”. Bo makrobiotyka wychodzi daleko poza kuchnię, choć z nią jest utożsamiana. Tak więc dziś, moglibyśmy powiedzieć raczej że ,,płynnie mówimy w języku makrobiotycznym” niż że ,,zdaliśmy egzamin z makrobiotyki”. I tak jak w przypadku języków, cala przyjemność zaczyna się nie wtedy gdy wypowiadasz pierwsze zdanie, a wtedy kiedy dochodzisz do wniosku, że chcesz się dalej uczyć, bo twój język jest wciąż bardzo ubogi. Dla nas to proces, bardzo długi proces, zdecydowanie kojarzący się z przygodą, odkrywaniem, radością i ciekawością świata, niż żmudnym dążeniem do czegoś i wyrzeczeniami. I jakiś już czas temu nasza przyjaciółka oświeciła nas, mówiąc że to co my właściwie robimy w kuchni, to bardzo dobra praktyka zbieżna z zasadami makrobiotycznego odżywiania. Dla nas był to sposób na tak zwanego „czuja”, choć bardzo bardzo przemyślanego i wynikającego z głębszego zastanowienia nad nami, tym co w naszym ,,domu” jest dla nas ważne, nad sensem podejmowania wielu decyzji, otaczającym światem, globalnym kontekstem, doświadczeniem życia na wsi i można by tak ciągnąć tą listę przez następnych kilka linijek. Główny zamysł polegał na tym, że będąc świadomym wielu rzeczy i żyjąc w społeczeństwie dostatku mogliśmy skorzystać z postmodernistycznej możliwości bycia kim chcemy. W przeciwieństwie jednak do postmodernistycznej krótkotrwałości, chodziło nam o proste rozwiązania, które powtarzane, powielane i jako wyuczone dobre nawyki przynoszą zmianę: polityczną, ekonomiczną, społeczną, etyczną, lokalną i globalną. Właśnie tak. Codziennie przygotowując posiłek mamy świadomość czynienia zmiany wokół. A co w tym wszystkim jest najpiękniejsze dla nas, jest to zmiana, która daje nam, jako istotom żywym również bardzo dużo. Powinni nas za to zamknąć. 





Same zasady, jeśli można je tak nazwać są dość proste i wynikają raczej z doświadczenia i zdroworozsądkowych wniosków niż analizy i studiowania książek: 

- jemy to na co akurat jest sezon 

- jemy dużo kasz i płatków (bo w Polsce mamy dużo zbóż) 

- nie jemy rzeczy przetworzonych 

- jemy orzechy, nasiona, kiełki 

- używamy mało cukru 

- nie wychładzamy organizmu 

- używamy miso i tofu 

I może na razie tyle 

I niech mi ktoś teraz wytłumaczy gdzie ta dieta cud? Nie ma, bo nie ma diety cud. Poza tym samych rodzajów diety makrobiotycznej jest tak wiele, że po przeczytaniu informacji z wikipedii można się zniechęcić. Bo jak to, jutro chcę zrobić obiad i zostać wreszcie członkiem elitarnego klubu makrobiotyków, ale to jest niemożliwe. A jeśli nawet ograniczę swój posiłek do kaszy gryczanej, kawałka tofu i surówki to co zjem jutro na obiad? No i obiad bez mięsa? Codziennie? Muszę być silna/silny a bez mięsa to już o godzinę po obiedzie chyba zemdleje? 



Przykład: mój narzeczony. ,,Chudzina jakich mało” ale weganin. Problem w tym, że jako dziecko był anemikiem chociaż jadł mięso. Teraz go nie je w ogóle a waga pokazuje liczbę, która w parze z jego wzrostem daje mu całkiem dobry wynik wagowy. Co ciekawe, od trzech lat, odkąd się znamy wygląda mniej więcej tak samo. Ba. Oglądając stare zdjęcia śmiem twierdzić że nie zmienił się od lat 10 lub więcej. Jedyne co można mu zarzucić to, że wygląda szczupło i młodo. Fakt, nie jest mężczyzną z żurnalu z pięknie opaloną i umięśnioną klatką piersiową. Choć na co dzień pracuje w biurze, miał okres w życiu kiedy ciężko pracował fizycznie. Robił cały sezon zimowy deski na wsi. Nie była to praca w rozumieniu kodeksu rzecz jasna, była to praca w rozumieniu cyklu przyrody i specyfiki życia na wsi. Latem jest praca na roli, zimą praca w domu i przy obejściu, praca w lesie. Tak więc dzień taki zaczyna się przeważnie około 8:00 pracą na traku, kończy się jak się robi ciemno, czyli 15:00 lub później w zależności od miesiąca. Później się sprząta, idzie na obiad i po obiedzie trzeba jeszcze poskładać deski, już nie na świeżym powietrzu, napalić w piecu. Taki dzień pracy kończy się zazwyczaj koło 20:00. No i taka ,,chudzina” jak on pracował tak całą zimę. Nie przeziębił się, nie rozchorował. Jedyne co, to miał zakwasy przez pierwszy tydzień. A jaki miał wtedy sen! 

Post od zaniepokojonej siostry 

Śledząc różne fora w poszukiwaniu ciekawostek na temat mikrobiotyki odnalazłam posta od zaniepokojonej dziewczyny, której siostra się odchudza i nie chce powiedzieć na jakiej jest diecie. Dała ona tylko jedną podpowiedź: jem surowe rzeczy. Liczni, równie zaniepokojeni, internauci odpisywali najróżniejsze rzeczy twierdząc, że to właśnie oni mają rację – jeden z nich napisał, że to dieta makroibiotyczna. No cóż, chyba umrze w nieświadomości. 

Eco mamy vs Fast food mamy 

Kolejnymi ciekawostkami są kłótnie eko-mam z fast-food mamami. Czytając tego typu wypowiedzi nasuwa mi się od razu coś co nazywam „kompleksem mięsożercy”, czyli poczuciem winy/wyższości, że je się mięso. Każdy kto nie je mięsa, wie o czym mowa. Przejawia się to np. ciągłym nagabywaniem, częstowaniem, wyśmiewaniem lub mówieniem, że powinnaś przytyć. A przecież to czyjś wybór? Przecież ja siedząc u kogoś na obiedzie nie namawiam go na weganizm, więc czemu ten ktoś tak bardzo stara się namówić mnie na jedzenie mięsa? A kiedy ta technika zawodzi pojawia się inna, jeszcze cięższa do zniesienia: ,,Chcesz się wywyższyć/wyróżnić?”. Zakłócasz tym samym ich ład i porządek, zmieniasz ich normy i przyjęte bez refleksji postrzeganie świata. To jedna z zagadek ludzkości, których chyba nigdy nie zrozumiem. 




Wracając jednak do wątku internetowych kłótni na temat diety, wydaje mi się, że przerodziło się to w swego rodzaju poczucie wyższości, oczywiście z dwóch stron- ,,fastfudowców” (będących dumnymi z tego że jedzą „pyszne” jedzenie i niczego sobie nie odmawiają) i eco-rodziców (którzy szczycą się świadomością swojego ciała i znajomością np. zasad zrównoważonego rozwoju). Ich internetowe potyczki stają się na tyle ostre, że jedni drugim zarzucają „męczenie”, czy wręcz trucie własnych dzieci i ogólnie rzecz biorąc „bycie niespełna rozumu”. I jak to rozsądzić? Kto ma rację? Ja swoje zdanie na ten temat mam, ale pozostawię je sobie. Nie mam potrzeby włączania się w te słowne przepychanki. Cieszy mnie jednak to, że często po obiedzie u nas, ktoś pyta mnie o przepisy, składniki, miejsca gdzie coś kupuję lub jak coś robię. Czuję się wtedy tak samo jak kilka lat temu, kiedy były pierwsze kuchenne eksperymenty, pojawiały się pierwsze pomysły przekute już na codzienne nawyki i pierwsze ,,gastroprzyjaźnie”. Przyjaźnie, których nie uświadczysz w okienku z zapiekankami ,,pod arkadami” 

„Wybierz swoją dietę” 

Gdybym miała napisać książkę o tym jak dietą można manifestować swoje poglądy itp. mogłaby mieć podobny tytuł. Niniejsza pozycja jednak bynajmniej do kontrowersyjnych nie należała. Książkę o takim tytule pożyczyłam, aby sprawdzić co o makrobiotyce mówią papierowe, a nie wirtualne periodyki. Autor książki zachwala ją jako „zestaw łatwych do stosowania diet, dzięki którym skutecznie zadbasz o zdrowie, urodę i dobre samopoczucie”. Obok diety Kwaśniewskiego (w której podstawą chyba jest smalec i pasztetowa, hehe) i „Bezbolesnej diety dla Polki która chce schudnąć” (jest to oryginalna nazwa cytowana za autorem; był to dla mnie nie lada szok) odnalazłam też naszą dietę cud. 




Wprowadzenie dość rzetelne (choć oczywiście bardzo krótkie), ale przechodząc do jadłospisu poczułam wzdrygniecie na całym ciele. Czy ja naprawdę jem takie rzeczy? Czy to jest łatwa dieta? Czy je się coś innego niż tylko zboże? Książka raczej powiela kolejny stereotyp, ale widocznie ludzie lubią czytać takie rzeczy, skoro się je wydaje… 

John Lenon też stosował tą dietę – i nie żyje! 

Taki komentarz znalazłam w Internecie na temat właściwości leczniczych diety makrobiotycznej. No cóż, hehe, jest to prawdą. Prawdą jest również to, że dieta makrobiotyczna nie jest dla mnie ,,dietą” w rozumieniu periodyków. Jest sposobem odżywiania się, ale permanentnym i ciągłym, wciąż odkrywanym na nowo poprzez nowe składniki, czy nowe możliwości zastosowania tego, co już w swojej kuchni mam. Jest też pewnym sposobem realizowania swojego człowieczeństwa. Przeniesieniem poglądów i wiedzy na tematy polityczne, społeczne, globalne ale także zwykłych ludzkich utrapień codzienności na temat tego po co? czy dlaczego? na talerz. Tak aby cieszyć się codziennie tym co w moim życiu jest najważniejsze. I jeśli nawet ktoś powie, że moda na palenie się kończy a zaczyna się moda na eco życie, czy na dietę makrobio, to i tak myślę, że jestem górą, bo to całkiem niezła moda!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz