poniedziałek, 16 maja 2011

Gotój dobrze, nie żartuję, potem z Tobą poflirtuję



Dokładnie takie słowa (razem z błędem ortograficznym!) widnieją na naszej kuchennej wyszywance. W czasach takich magicznych określeń jak gender, równouprawnienie, czy związek partnerski posiadanie niniejszej złotej myśli na ścianie w kuchni może być swego rodzaju ekstrawagancją lub elokwentną zabawą z konwencją w najlepszym razie. Jednak dla babcia mojego narzeczonego kiedy wyszywała ten tekst w małym, drewnianym domku na Podlasiu, niedaleko białoruskiej granicy było to raczej coś szczerego, normalnego. Ten tekst to była dla niej codzienność i swego rodzaju misja w tym jakże innym i trudnym okresie historii. Bycie żoną, dbającą o swoją rodzinę w czasach permanentnego braku wszystkiego wiązało się z koniecznością i przetrwaniem, a nie modą i wyborem. Tworzenie magicznych chwil, kiedy nawet jedzona 3 dzień pod rząd zupa mleczna z kartoflami i skwarkami smakowała wyjątkowo. W tym kontekście hasło wyszywanki jest znamienne, jak kulinarne czary babci Marka. 



Jak to odnieść do dzisiejszych czasów gdzie liczy się pośpiech i jedzenie z supermarketu? Czy to znaczy, że nie można już liczyć na flirt albo pochwałę po ugotowaniu dobrego obiadu, albo może jest to poniżające dla kobiety? Czy w ogóle jest to jeszcze normą, że jada się domowe obiady? Czy może gotuj dobrze oznacza dziś tyle co- rozmroź pizze na czas albo ugotuj coś z pomysłem…KNORRA, Biedronki a najlepszym przypadku ,,Pani Domu”…? Z jednej strony mamy przecież ciągły pośpiech i zupy instant, a z drugiej modę na bycie eko rodzicem, gotowanie slow food i zapewnianie rodzinie "domowej" atmosfery. Można się w tym wszystkim pogubić...
Kiedyś wszystko było jakby prostsze i jaśniejsze, z powodu mniejszej ilości opcji do wyboru. Dziś kobiety mogą/muszą wybierać dom lub kariera, lub też (to co ja osobiście popieram) starać się łączyć jedno z drugim.

Do myślenia dała mi nie tylko nasza naścienna wyszywanka ale również artykuł z ,,Zadry”, na który akurat ostatnio się natknęłam. A dokładniej rzecz biorąc 3 artykuły dotyczące jednego zagadnienia. Dwa z nich napisane przez jedną z liderek akcji "Zrobione- docenione- wiele warte" i jeden artykuł będący polemiką do tego zagadnienia.
Pierwszy z artykułów ukazał się w 2007 i miał na celu wyjaśnienie czym jest kampania „Zrobione- docenione- wiele warte”. Na stronie kampanii znaleźć możemy m.in.: „Praca domowa kobiet kojarzy się głównie ze sprzątaniem, gotowaniem i opieką nad dziećmi. Traktowana jest jako obowiązek i powinność kobiet. Wiele osób nie zastanawia się, czym naprawdę jest „bycie na etacie” w domu. Jakie są konsekwencje zajmowania się wyłącznie gospodarstwem domowym? Jaki jest stosunek społeczeństwa do nieodpłatnej pracy w domu?”. 




Po mimo tego, iż temat ostatnimi czasy (chyba) trochę przycichł, nadal może on wywoływać liczne kontrowersje, kiedy tylko się go poruszy i zacznie drążyć. Można by np. zapytać prowokacyjnie propagatorki kampanii: ,,Ale jak zrozumieć dobrowolne wybranie zawodu „kury domowej”?! Także sporne jest to, czy rzeczywiście problem ten jest tak prosty i jasny jak starają się przekonać nas Panie chociażby z Fundacji Mama? Z jednej strony mamy liczne badania wykazujące wartość prac domowych, to jak ,,nakręcają” one światową ekonomię (kolejny warty przeczytania artykuł http://www.polityka.pl/rynek/ekonomia/1500247,2,ile-jest-warta-praca-kobiet-w-domu.read), a z drugiej podstawowe postulaty, o które walczyły kobiety na początku XX w. Dlatego też warto może zastanowić się nad plusami i minusami akcji społecznych promujących płacenie wynagrodzeń za pracę w domu wtedy, kiedy zaczynamy zastanawiać się nad sensownością tego typu kampanii. 
Postulaty/zarzuty jednej i drugiej strony czasem całkowicie się wykluczają i powodują brak nici porozumienia w środowisku, do którego kampania jest skierowana, czyli kobiet (choć nawiasem mówiąc wynagrodzenia mogą również dotyczyć mężczyzn). 
Przykładem jest choćby sam fakt doceniania, bądź jak kto woli upokarzania kobiet wynagrodzeniem. Wypłata ma dać gospodyniom domowym zabezpieczenie na przyszłość, ubezpieczenie zdrowotne, własne dochody, wiarę w to, że one same i to co robią jest wartościowe, ale przecież zawsze można zarzucić, że zacznie się to sprowadzać do pracy sprzątaczki, kucharki itp. we własnym domu. Niektóre opinie na np. forach internetowych są na tyle skrajne, że mówi się o tym, że mąż będzie takiej kobiecie zawsze mógł powiedzieć, że nie jest z niej zadowolony, że przecież jej płaci za jej pracę, a ona się nie wywiązuje (lub też nawet, że seks będzie również wpisany w zawód dobrej gospodyni…). Kolejnym z zarzutów/ postulatów jest to że kobiety masowo zaczną zostawiać pracę poza domem na rzecz bycia gospodynią na pełnym etacie i to, o co walczą feministki od stuleci zostanie zaprzepaszczone. Czy jednak taka sytuacja jest możliwa czy jest to po prostu populizm i sience fiction? Czy kobiety faktycznie tak pragną być paniami domu? Śmiem wątpić…Faktem jest jednak to, że problem tego typu kampanii jest bardzo skomplikowany i bez poparcia samych zainteresowanych, czyli kobiet i bez rozwiania dyskursu społecznego na ten temat raczej nie ma wielkich szans powodzenia.


Ciekawe podejście do tej materii możemy uzyskać, jeśli na chwilę postaramy się wyabstrahować pracę domową jako zwykłą pracę, bez aspektu wątku feministycznego. Jest to dość trudne, bo w dzisiejszych czasach uświadomienie na temat jej wartości jest nikłe. A przecież może być ona czyimś wyborem, może ktoś po prostu chcę się jej poświęcić? Może ktoś czuje, że w ten sposób będzie bardziej wartościowy i że właśnie o to chodzi w życiu, żeby robić to co się uważa za słuszne? Szanuję taki wybór, jeśli oczywiście jest on całkowicie świadomy i nie wynika z presji społecznej, głęboko zakorzenionej tradycji, chęci pójścia na łatwiznę lub braku pomysłu na siebie. A przecież każdy przypadek jest indywidualny. Kiedy jednak zajrzy się na blogi prowadzone przez przysłowiowe „kury domowe” człowiek zaczyna łapać się za głowę. Nie polecam np. blogu: http://alebalagan.blox.pl, który niestety mnie nie przekonuje do traktowania prac domowych poważnie i jako bardzo ważnej części naszego życia. Przywodzi on raczej na myśl kobiety sprzed stu lat, które grając na pianinie, wyszywając i doglądając pokojówki, czy dobrze ścierają kurz, spędzały szczęśliwe dni. No i właśnie- czy powinnam tak myśleć? Czy to fair tak oceniać inne kobiety? Może to właśnie sposób na siebie itp. o czym pisałam wcześniej? Chyba jednak to wyabstrahowanie prac domowych od kontekstu feminizmu nie idzie mi zbyt dobrze. 



Kończąc chciałam tylko dodać, że potrzeba czystości, bycia pochwaloną po smacznym i ładnie wyglądającym obiedzie, czasami mnie samą doprowadza do szału. Dochodzę wówczas do wniosku, że chyba widocznie już taka jestem, może i tak zostałam wychowana, może nie znam innej perspektywy, może mam to zakorzenione gdzieś bardzo, bardzo głęboko. A może po prostu lubię w domu czuć się jak w domu i uwielbiam, kiedy obiad jest czymś wyjątkowym, jest ucztą a nie zwykłą czynnością fizjologiczną, kiedy różni się od tak wielu szarych, rutynowych i nudnych chwil w naszym życiu. Przecież chodzi o to żeby czerpać przyjemność z każdej chwili, z pracy, czasu wolnego … z jedzenia. No i niestety jeśli nie stać cię na pokojówkę lub drogą restaurację to ktoś musi tą wyjątkowość stworzyć, ugotować, podać… Ulgę przynosi mi fakt, że mój narzeczony ma podobnie jak ja i często to on spędza długie godziny w kuchni w której są nie jeden, a dwa fartuszki…



Przydatne linki






2 komentarze:

  1. Naprawdę byłaś na naszym blogu? Bo mam wrażenie, że mówisz o czymś innym niż my piszemy... Ciekawy efekt, dzięki za ten wpis, dobrze mieć materiał do przemyśleń "jak cię widzą".
    pozdrawiam
    naja de alebalagan

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może na owym Podlasiu, przy białoruskie granicy w wielu drewnianych, bielonych domkach mieszkały "Babcie" i miały taką właśnie makatkę "z błędem", ale czytając ten piękny wpis zakręciła mi się w oku łza, na to gorące, żywe we mnie wspomnienie kuchni...
    Jeśli jakimś niezwykłym splotem okoliczności, Babcia Marka, miała na imię WALENTYNA - to być znam i tę kuchnię i tę makatkę i szukałam jej wzoru, żeby ją wyszyć do swoje kuchni, w imię najpiękniejszych wspomnień z mojego dzieciństwa i tej swoistej ekstrawagancji :-)
    Druga sprawa, że pozazdrościłam Wam posiadania takiej makatki "z historią"
    Będę tu zaglądała bo pachnie kuchnią Babci Walentyny!
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń