czwartek, 16 czerwca 2011

Weźmy tą kuchnię!

Od jakiegoś czasu znajomi namawiają nas do otwarcia razem baru. Co prawda jest to raczej na zasadzie, że kiedyś trzeba to zrobić, niż planowania czegokolwiek, ale rozmowy na ten temat są bardzo przyjemne. Znajomi którzy snują te plany mieszkają w Hiszpanii i czasem naprawdę wydaje mi się, że to na drugim końcu świata. Dlaczego?

Centrum socjalne- centrum kulinarne





Czasem nasze utopijne (z perspektywy naszego miejsca zamieszkania) plany dotyczą otwarcia baru w centrum socjalnym. W miejscu zajętej przestrzeni miejskiej udostępnionej dla potrzeb ludzi. Miejscu gdzie mogą oni spędzać czas nie myśląc o ciągłym czyhaniu developerów. Utopia? A może jednak nie? Przecież takie miejsca istnieją. Dajmy choćby przykład całkiem świeżej historii fabryki Can Batllo, w jednej z dzielnic Barcelony. Tamtejsi mieszkańcy przez 35 lat walczyli o to, żeby mieć swoje miejsce. Miejsce do którego przychodzić mogą dzieci, młodzież, a nawet osoby starsze. Nieustanna walka z urzędem miasta, który przez 35 lat mamił wszystkich obietnicami, że fabryka zostanie przekazana na rzecz społeczności. Podczas ostatnich protestów ulicznych, kiedy to młodzi Hiszpanie zorganizowali się i wyszli na ulice, pociągając za sobą inne grupy wiekowe, mieszkańcy Barcelony też postanowili pokazać swoje
niezadowolenie. 





"Squaottuj" kto może.

Z relacji znajomych biorących udział w przejęciu fabryki wiem, iż spora część osób w to zaangażowanych byli to ludzie starsi. Był to nie lada szok dla naszych zaprzyjaźnionych Hiszpanów widzieć wiekowe osoby wykrzykujące hasła, że fabryka jest ich i pchających się bez opamietania do środka. Po przejęciu budynku przez 3 dni był on pełen ludzi świętujących zwycięstwo. Organizowano warsztaty, koncerty, performance. Każdy mógł tam coś dla siebie znaleźć. W końcu urząd miasta oddał legalnie 800 m2 powierzchni na otwarcie tam biblioteki publicznej. Mieszkańcy chcą jednak więcej, gdyż przez te wszystkie lata walki obiecywano im, że powstaną tam również różne inne miejsca, łącznie z mieszkaniami socjalnymi. Mi jakoś trudno wyobrazić sobie taką sytuację w naszym kraju...Po mimo, iż u nas dzieją się również podobnego typu akcje, to jednak są one na mniejszą skalę i wydaje się, że nie mają takiego poparcia społecznego. Ciekawym tego typu przykładem jest historia wałbrzyskich matek, które przejmują nielegalnie mieszkania, bo nikt nie jest im i ich dzieciom w stanie zapewnić dachu nad głową. Mówi o tym dokument z 2010 roku "Strajk matek". Jest to przejaw tego, że również u nas zwykli ludzie (a nie tylko np. anarchiści) potrafią zorganizować się i zająć przestrzeń publiczną/prywatną (czasem ciężko znaleźć właściciela), która jest im potrzebna do normalnego życia. Albo coraz bardziej rozwijająca się u nas partyzantka ogrodnicza, będąca przejawem tego, że ludziom brak zieleni w mieście, że każdy może wpłynąć na to jak wygląda jego okolica, że nie każdy skrawek ziemi musi być przypisany/opisany/czyjś (np. http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,80530,6685975.html). Ale jednak i tak daleko nam wciąż do wielotysięcznych protestów z powodu braku centrum socjalnego. Do mieszkań socjalnych na których osiedlają się imigranci, czy do ogródków partyzanckich w środku miasta, jakie np. są w Madrycie. Chciałoby się aż westchnąć i powiedzieć: wyjedźmy stąd, przejmijmy jakąś kuchnię i gotujmy tam ! I po cichu sobie myślę, że ten plan może się  kiedyś ziścić.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz